Home Biznes Skradzione w sieci

Skradzione w sieci

0
0
160

Bardzo wiele uwagi poświęca się zagadnieniom nielegalnego ściągania z sieci muzyki czy filmów. Znacznie mniej mówi się na temat innych nadużyć, podczas gdy prawdziwą plagą staje się przykładowo masowe wykorzystywanie w celach zarobkowych cudzych publikacji zaczerpniętych z Internetu. Patrząc na ten proceder można odnieść wrażenie, że bardzo niewiele osób wie o tym, że materiały publikowane w sieci również chronione są prawem autorskim. Tak samo jak film, utwór muzyczny czy gra.

Komu i w jakim celu służą kradzione publikacje?

Treść skopiowana ze strony internetowej, bloga czy elektronicznej wersji gazety, służy m.in. pozycjonerom do zaplecza pozycjonerskiego, tworzonego w celu manipulowania naturalnymi wynikami wyszukiwania. W tym przypadku, poprzez tworzenie niskiej jakości stron „zapleczowych”, rozumiemy napełnianie ich skradzioną treścią, z umiejscowionym w artykule linkiem do pozycjonowanej strony. Stosując taki zabieg, pozycjonerzy starają się uzyskać dla pozycjonowanej strony wyższą pozycję w wyszukiwarce na daną frazę kluczową. Pomimo, że takie działania są niezgodne z wytycznymi Google dla Webmasterów, w wielu przypadkach kopiowanie treści wciąż okazuje się skuteczną metodą pozycjonowania. Skala tego zjawiska rośnie wraz z możliwością jego automatyzacji. Google stara się ukrócić ten proceder, jednak biorąc pod uwagę jego zasięg, nie jest to takie proste.

Czy takie działanie może zaszkodzić właścicielom treści umieszczonych w sieci? Jak zapewnia Kaspar Szymański z zespołu Google Search Quality Team, nie musimy się obawiać, że nasz wartościowy serwis z autorskimi publikacjami w jakikolwiek sposób ucierpi w związku ze zjawiskiem Duplicate Content.

W wywiadzie przeprowadzonym  przez Sebastiana Miśniakiewicza, na pytanie czy Google potrafi już określić, który dokument był pierwszy opublikowany w sieci, Kaspar Szymański odpowiada – „Identyfikowanie oryginalnej treści wychodzi nam bardzo dobrze. W tych nielicznych przypadkach, kiedy tak nie było, jeszcze ani raz nie spotkałem się z wyindeksowaniem oryginalnego źródła. Wydaje mi się, że to jest nieuzasadniona obawa. Tym webmasterom, którym kradzieży treści spędza sen z oczu zawsze radzę dodawanie adresu URL pod artykułami. To prosta metoda na większość scraperów.” Oprócz dodawania URL pod artykułami, warto również wykorzystać, wspólny dla wszystkich wyszukiwarek język znaczników schema.org, do oznaczenia autora danego tekstu, radzi Kaspar Szymański.

Jak wykryć i usunąć powielony tekst?

Jak walczyć z nieetycznymi i niezgodnymi z prawem praktykami? Jest kilka metod, które mogą temu służyć. W celu wykrycia powielonego tekstu, możemy wpisać w wyszukiwarkę unikalny fragment naszej publikacji (umieszczając go w cudzysłowie) i sprawdzić, czy nasza treść nie została gdzieś skopiowana. Jest to rozwiązanie dobre i szybkie, jednak tylko na niewielką skalę. Jeśli mamy do czynienia z masową i regularną kradzieżą treści z naszej strony, warto posłużyć się serwisem copyscape.com. W celu wykrycia źródeł, gdzie nasze skradzione publikacje się pojawiają, najbardziej polecana jest wersja płatna.

Jeszcze innym rozwiązaniem jest wykorzystanie programu Scrapebox (również płatny), który zautomatyzuje nam proces wyszukiwania w Google kradzionej treści za pomocą tzw. footprintów – znaków szczególnych w naszym tekście. W momencie, kiedy znajdziemy źródło, w którym umieszczona jest nasza powielona publikacja, możemy podjąć odpowiednie  kroki, aby została ona wyindeksowana z wyszukiwarki Google.

W tym celu wystarczy zgłosić tego typu działanie za pomocą odpowiedniego formularza (http://support.google.com/bin/static.py?hl=pl&ts=1114905&page=ts.cs). Po pozytywnym rozpatrzeniu naszej prośby, skopiowana treść zniknie z wyników wyszukiwania. Co więcej, jeżeli uda nam się dowiedzieć, kto jest właścicielem domeny, na której pojawiły się nasze kradzione teksty, np. za pomocą who.is, możemy w stosunku do właściciela domeny podjąć kroki prawne.

Jak ten proceder wygląda od strony prawnej?

Jak tłumaczy adwokat Marcin Lassota z Kancelarii Adwokackiej Lassota i Partnerzy, specjalizujący się w prawie autorskim i prawach pokrewnych – „Teksty redakcyjne zamieszczane na portalach internetowych, co do zasady stanowią utwory w rozumieniu art. 1 ustawy z dnia 4 lutego 1994 o prawie autorskim i prawach pokrewnych (u.p.a.p.p.), chyba, że stanowią proste informacje prasowe, przy czym wyjątek ten należy rozumieć wąsko. Kopiowanie tekstów redakcyjnych z serwisów i zamieszczanie ich na własnych blogach lub stronach internetowych, co do zasady, nie jest dozwolone bez zgody uprawnionych (redakcji lub autora – zależnie od umowy wiążącej autora z redakcją) i to nawet w przypadku podania źródła tekstu. Takie działanie stanowi naruszenie majątkowych praw autorskich autora lub redakcji (w przypadku nabycia praw przez redakcję). Wyjątkiem byłoby wykorzystanie tekstu w ramach tzw. dozwolonego użytku, np. w ramach prawa cytatu. Wyjątek ten należy stosować ściśle i interpretować zawężająco. W praktyce powoływanie się na prawo cytatu jest nadużywane i stosowane w nieuzasadnionych sytuacjach. Dopuszczalne byłoby cytowanie tekstu pochodzącego z serwisu internetowego pod warunkiem, że spełnione są łącznie wszystkie warunki wskazane w art. 29 u.p.a.p.p.: Wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości.”

Jak dodaje Marcin Lassota, cytowanie tekstów na blogu jest dopuszczalne wyłącznie w przypadku, gdy spełnione są łącznie następujące przesłanki: (1) tekst na blogu stanowi samoistną (samodzielną) całość, (2) cytowane są tylko fragmenty tekstów lub krótkie teksty w całości, (3) cytowanie ma na celu wyjaśnienie, analizę krytyczną lub nauczanie.

Gdy sytuacja się komplikuje

W celu uniknięcia kar związanych z powielaniem treści, wiele kradzionych artykułów jest skrupulatnie synonimizowanych. Ponadto zmieniany jest szyk zdań, ich kolejność oraz w jedną całość kumulowane są różne fragmenty artykułów. Jak nie trudno się domyślić, z takim procederem na dużą skalę jest niezwykle trudno walczyć. Zwłaszcza, że programy automatyzujące ten proces są nieustannie udoskonalane. Problem rodzi się również w kwestii wykrywania powielonych treści. Za pomocą wcześniej wspomnianych programów, wyszukujących powielone treści, możemy nie uzyskać pełnej listy stron, zawierających nasze przerobione publikacje. Google oczywiście nie pozostaje bezczynnie. Popadamy jednak w niekończący się wyścig zbrojeń pomiędzy Google, a pozycjonerami. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, kto ostatecznie wygra, zwłaszcza, że nasi wschodni sąsiedzi na bieżąco zaskakują nas nowymi rozwiązaniami programistycznymi w tym temacie, którymi naturalnie nie omieszkają się podzielić za odpowiednią cenę.

Kradzione teksty pochodzą nie tylko z serwisów internetowych oraz gazet w wersji online, ale również z blogów. Tutaj sytuacja wygląda podobnie.

Jak podkreśla adwokat Marcin Lassota –  „Wymóg cytowania wyłącznie w ramach samoistnej całości oznacza, że blog musi zawierać tekst autora bloga, a tekst cytowany jest tylko przytoczony w tekście głównym. Nie jest zatem dopuszczalne ani samo kopiowanie tekstów redakcyjnych na blogu bez umieszczania ich w tekście głównym, ani też kompilowanie bloga z fragmentów kilku cudzych tekstów. W takich przypadkach nie ma bowiem tekstu pochodzącego od blogera. Najczęściej pomijanym wymogiem dopuszczalności powołania się na prawo cytatu jest jego cel. Możliwość przywołania cudzego tekstu w ramach cytatu jest dopuszczalne wyłącznie w sytuacji, gdy ma na celu wyjaśnienie, analizę krytyczną, nauczanie lub jest uzasadnione tzw. prawami gatunku twórczości. W innych przypadkach wykorzystanie cudzego tekstu wymagałoby uzyskana zgody osoby uprawnionej i zapłaty wynagrodzenia. W przypadku, gdy dopuszczalne jest powołanie się na prawo cytatu nie jest wymagana ani zgoda osób uprawnionych, ani zapłata wynagrodzenia. Konieczne jest jednak wskazanie autora oraz źródła cytatu. Idąc dalej, do naruszenia osobistych praw autorskich autora tekstu dojdzie w przypadku pominięcia wskazania autora tekstu lub ingerencji w tekst, czyli naruszenia jego integralności, np. poprzez pominięcie części tekstu, zmianę szyku zdań, użycie synonimów. Nie jest to dozwolone także w przypadku cytowania. Zarówno naruszenie majątkowych, jak i osobistych praw autorskich niesie za sobą odpowiedzialność cywilną, w tym m.in. finansową, jak i może rodzić odpowiedzialność karną.”

Czy nie rozsądniej jest zatem zlecić komuś napisanie kilku tekstów lub po prostu zatrudnić copywritera, mając na celu stworzenie jakościowego zaplecza? Zawsze możemy również zakasać rękawy i napisać coś własnego. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, które działania pozycjonerskie są etyczne, a które nie. Jednak co do jednego powinniśmy być zgodni – wykradanie cudzych publikacji w celu m.in. tworzenia własnego zaplecza jest czynem nieetycznym i do tego niezgodnym z prawem.

Karol Dziedzic i Tomasz Stopka to specjaliści w SEO/SEM w AdSeo

 


 

Dodaj komentarz

Przeczytaj również

Kradzieże haseł i przejmowanie zdalnego pulpitu

Wykorzystanie zewnętrznych usług zdalnych to najczęstsza stosowana przez hakerów metoda do…