AnalizyPolski rynek motoryzacyjny w sierpniu 2024: nowe trendy w zmieniającym się krajobrazie > Robert Kamiński Opublikowane 12 sierpnia 20240 0 290 Podziel się Facebook Podziel się Twitter Podziel się Google+ Podziel się Reddit Podziel się Pinterest Podziel się Linkedin Podziel się Tumblr Sierpień 2024 roku przyniósł interesujące zmiany na polskim rynku motoryzacyjnym, stawiając przed analitykami i entuzjastami branży szereg fascynujących pytań. W miesiącu tradycyjnie kojarzonym z wakacyjnym spowolnieniem obserwujemy nietypowe ruchy, które mogą zwiastować głębsze przemiany w preferencjach konsumentów i strukturze rynku.Podczas gdy ogólna liczba rejestracji nowych samochodów odnotowała spadek o blisko 9%, segment premium wykazał się większą odpornością, tracąc jedynie 3%. Ta rozbieżność, w połączeniu z niespodziewanym awansem niektórych marek w rankingach sprzedaży i rosnącą obecnością chińskich producentów, tworzy złożony obraz rynku w fazie transformacji.Przyjrzyjmy się bliżej kluczowym trendom, które kształtują polski krajobraz motoryzacyjny w drugiej połowie 2024 roku. Od zmieniającej się dynamiki w segmencie premium, przez wzrost popularności określonych marek, aż po wpływ globalnych wydarzeń na lokalny rynek — zapraszamy do zgłębienia fascynującego świata polskiej motoryzacji w tym przełomowym okresie. A wszystko to dzięki Wojtkowi Drzewieckiemu z Instytutu SAMAR i aplikacji Mototrendy zbudowanej na platformie Qlik!Rynek ogólny: hamowanie czy kontrolowany poślizg?Zacznijmy od ogólnego obrazu rynku, który wygląda jak kokpit Fiata 126p – niby wszystko jest, ale nic nie działa jak powinno. Spadek o prawie 9%? Gdyby to był wyścig, właśnie stracilibyśmy pozycję lidera i wylądowali gdzieś w środku stawki. Ale nie rozpaczajmy — w końcu jesteśmy narodem, który potrafi jeździć Maluchem po autostradzie, więc i z tym sobie poradzimy.Ale zejdźmy na ziemię i przyjrzyjmy się liczbom. W sierpniu 2024 zarejestrowano 11 679 nowych samochodów osobowych, co stanowi spadek o 8,92% w porównaniu z analogicznym okresem roku poprzedniego. To jak jazda z górki na wstecznym biegu — niby się poruszamy, ale niekoniecznie w dobrym kierunku.Co ciekawe, lider rynku, Toyota, zanotowała spadek o 19,24%. To trochę jak gdyby Usain Bolt nagle zaczął biegać w kaloszach – wciąż szybki, ale coś ewidentnie nie gra. Skoda, wieczny wicemistrz polskiego rynku, też zwolniła, tracąc 12,15%. Czyżby czeskie samochody złapały gumę na polskich drogach?Ale nie wszystko jest czarne jak opony po paleniu gumy. Cupra wystrzeliła w górę o 43,49%, a Ford urósł o 85,81%. To jakby nagle na torze Formuły 1 pojawiły się dwa bolidy z dopalaczami — nieoczekiwane, ale z pewnością ekscytujące.A co z elektrykami, zapytacie? Cóż, Tesla spadła o 44,64%. To jak gdyby ktoś nagle wyciągnął wtyczkę z gniazdka — był prąd, a teraz go nie ma. Ale nie martwcie się o Elona, pewnie już planuje wysłać kolejną partię aut na orbitę, żeby poprawić statystyki.Patrząc na te liczby, można by pomyśleć, że polski rynek motoryzacyjny jedzie po wybojach z prędkością Malucha pod górę. Ale pamiętajmy, że to sierpień — miesiąc, gdy większość Polaków woli leżeć na plaży niż w kanale w garażu. Może to tylko wakacyjna zadyszka przed jesiennym sprintem?Co więcej, mimo ogólnego spadku, segment premium trzyma się mocno, tracąc tylko 2,67%. To jak jazda luksusowym SUV-em po polskich drogach — może i jest trochę wybojów, ale w środku i tak jest wygodnie.Segment premium: wyścig na Titanicu?A teraz ciekawostka — segment premium spada tylko o 3%. Czy to oznacza, że bogaci się bogacą, a biedni… kupują rowery? A może po prostu Polacy doszli do wniosku, że skoro już mają płacić za auto jak za zboże, to niech to będzie przynajmniej porządne zboże? W każdym razie cztery marki premium w top 10 to więcej niż liczba działających kierunkowskazów na polskich drogach.Przyjrzyjmy się bliżej tym luksusowym koleżkom. Mercedes, niczym rasowy koń wyścigowy, pędzi na czele stawki z 12,5% wzrostem. Widocznie trójramienna gwiazda świeci jaśniej niż kiedykolwiek, przyciągając Polaków jak ćmy do lampy. Tuż za nim, prawie łeb w łeb, Audi z 1,28% wzrostem — to jak jazda na tempomacie z prędkością 1 km/h szybciej niż ograniczenie. Niby niewiele, ale zawsze do przodu!BMW, choć nieco z tyłu, także notuje wzrost o 5,03%. Czyżby bawarski producent znalazł sposób, by powiększyć swoje słynne „nerki” o rozmiar XXL, przyciągając jeszcze więcej fanów? A może to efekt nowej kampanii reklamowej: „Kup BMW, a kierunkowskazy dostaniesz gratis!”?Ale prawdziwą niespodzianką jest Lexus, który wystrzelił w górę o oszałamiające 74,07%! To jak gdyby ktoś nagle odkrył, że japońska herbata doskonale komponuje się z polskim bigosem. Czy to początek nowej ery w polskiej motoryzacji, gdzie zamiast „niemieckie auto” będziemy mówić „japońskie premium”?Patrząc na te liczby, można odnieść wrażenie, że segment premium to nie tyle wyścig na Titanicu, co raczej rejs luksusowym jachtem. Podczas gdy reszta rynku boryka się ze sztormem, marki premium płyną spokojnie, sącząc szampana i zajadając się kawiorem. Może to znak, że Polacy wreszcie zrozumieli, iż lepiej jeździć rzadziej, ale za to z klasą? A może po prostu uznali, że skoro i tak stoją w korkach, to przynajmniej mogą to robić w komfortowych warunkach?Cupra i Lexus: Nowe gwiazdy czy spadające meteory?Cupra i Lexus wpadły do pierwszej dziesiątki jak Kubica do punktowanej strefy — niespodziewanie, ale z hukiem. Cupra ze wzrostem o 43,49% to jak dopalacz w silniku — imponujące, ale czy nie wybuchnie? Lexus z kolei skoczył o 74,07% – czy to oznacza, że Polacy wreszcie nauczyli się wymawiać „Lexus”, a nie „Leksus”?A może to efekt zbiorowej halucynacji spowodowanej upałami? Bo jak inaczej wytłumaczyć, że nagle pół Polski zapragnęło jeździć samochodem, którego nazwa brzmi jak zaklęcie z Harry’ego Pottera (Cupra Wingardium Leviosa!)? Z drugiej strony, Lexus najwyraźniej znalazł sposób, by przekonać Polaków, że japońska precyzja to nie tylko składanie origami, ale też budowanie samochodów. Może rozdają w pakiecie zestawy do sushi z każdym nowym modelem?Co ciekawe, obie marki zdają się wypełniać lukę między tradycyjnymi segmentami rynku. Cupra, jako sportowa odnoga SEATa, oferuje emocje rodem z wyścigów, ale w cenie, która nie wymaga sprzedaży nerki. Lexus z kolei dostarcza luksus à la Toyota, ale z większą dozą ekscytacji niż jazda windą w japońskim wieżowcu. Czyżby polscy kierowcy odkryli, że można mieć ciastko i zjeść ciastko, a potem spalić kalorie, wciskając pedał gazu do dechy?Chińska inwazja: wielki Mur na polskich drogach?MG, BAIC, OMODA — brzmi jak zestaw witamin, a to nowe chińskie marki na naszym rynku. MG wyprzedza już Citroëna i Hondę. Co następne? Czy za chwilę zobaczymy Great Wall of China na polskich autostradach? BYD na razie kuleje, ale dajcie im czas — jak się rozpędzą, to może i Teslę przegonią. W końcu „BYD” to skrót od „Build Your Dreams”, a nie „Bring Your Disappointment”.Przyjrzyjmy się bliżej tej chińskiej ofensywie. MG, marka z brytyjskim rodowodem, ale chińskim sercem, zanotowała w sierpniu imponującą liczbę 115 rejestracji. To więcej niż Citroën (95) czy Honda (83). Czyżby Polacy uznali, że skoro i tak większość rzeczy w ich domach jest Made in China, to czemu nie dodać do kolekcji samochodu? MG zdaje się mówić: „Patrzcie, potrafimy zrobić coś więcej niż tylko plastikowe zabawki!”.BAIC, czyli Beijing Automotive Industry Holding Co., wjechał na polski rynek z 39 rejestracjami. Nazwa brzmi jak kod nuklearny, ale ich samochody najwyraźniej nie wybuchają — przynajmniej na razie. Może to początek nowej ery, gdzie zamiast „niemieckiej precyzji” będziemy mówić o „chińskiej innowacji”? Albo przynajmniej o „chińskiej imitacji, która jakoś działa”?OMODA, brzmiąca jak nazwa nowego superfood, zarejestrowała 10 aut. To może nie jest jeszcze inwazja, ale raczej zwiad. Jakby chińscy producenci wysłali małą grupkę samochodów na rekonesans, żeby sprawdzić, czy polskie drogi nie są czasem wybrukowane złotem.A co z BYD? Siedem rejestracji to może nie powód do dumy, ale pamiętajmy, że Chińczycy są mistrzami w grze na długi dystans. Dziś siedem aut, jutro siedemset, a pojutrze? Cóż, może nie będziemy musieli importować części zamiennych z Chin, bo całe samochody już tu będą.Co ciekawe, te chińskie marki zdają się wypełniać lukę, której nie dostrzegły tradycyjne koncerny. Oferują nowoczesne, często elektryczne auta w cenach, które nie wymagają zaciągnięcia kredytu hipotecznego. To jak gdyby ktoś wreszcie zrozumiał, że Polak potrafi być oszczędny, ale lubi też, żeby auto miało „bajer”.Czy to początek końca dominacji europejskich i japońskich marek? Pewnie nie od razu, ale na pewno początek ciekawych czasów. Bo jeśli chińskie auta okażą się tak trwałe jak chińskie mury, to Europa może mieć problem. A jeśli nie? Cóż, zawsze zostanie nam powiedzenie „tanie jak chińskie auto”. Tak czy inaczej, jedno jest pewne – na polskich drogach robi się coraz bardziej egzotycznie, i nie mówię tu o palmach na rondach.Tesla: elektryczny zawał czy tylko chwilowa arytmia?A propos Tesli — spadek o 44,64%? Czy to oznacza, że Elon Musk zapomniał naładować baterii? Żarty żartami, ale sytuacja na Morzu Czerwonym pokazuje, że nawet elektryczne imperium może mieć zwarcie. Czekamy na dostawę nowych Tesli jak na premierę nowego iPhone’a – z wypiekami na twarzy i pustym portfelem.Przyjrzyjmy się bliżej temu elektrycznemu kataklizmowi. W sierpniu Tesla zarejestrowała zaledwie 62 samochody, w porównaniu do 112 w tym samym okresie rok temu. To jak gdyby nagle połowa Polaków zdecydowała, że jednak woli na stacji benzynowej wąchać opary benzyny niż stać przy ładowarce i zastanawiać się, czy zdążą na kolację.Ale czy to naprawdę kryzys, czy może raczej pauza przed kolejnym skokiem? Pamiętajmy, że Tesla to nie tylko samochód, to styl życia. Kupując Teslę, nie dostajesz tylko czterech kółek i baterii — dostajesz bilet wstępu do ekskluzywnego klubu „patrzcie, jestem eko i stać mnie na to”. To trochę jak weganizm, tylko że zamiast tofu jesz kilowatogodziny.Co ciekawe, podczas gdy Tesla łapie zadyszkę, inne marki elektryczne zdają się nabierać rozpędu. Czy to oznacza, że Polacy odkryli, iż można jeździć elektrykiem i nie musieć sprzedawać nerki? A może po prostu uznali, że lepiej mieć auto, które da się naprawić w lokalnym warsztacie, a nie tylko przez szamana-programistę z Doliny Krzemowej?Nie zapominajmy jednak o szerszym kontekście. Globalne zawirowania w łańcuchach dostaw dotykają wszystkich, ale Tesla, ze swoją just-in-time produkcją, jest szczególnie wrażliwa. To trochę jak próba żonglowania płonącymi pochodniami podczas trzęsienia ziemi – imponujące, gdy się udaje, ale wystarczy jeden zły ruch i mamy katastrofę.A może to wszystko część większego planu Elona Muska? Może celowo zmniejsza dostawy do Polski, by zwiększyć popyt i móc potem sprzedawać Tesle z marżą godną ceny lotu na Marsa? W końcu, kto bogatemu zabroni?Jedno jest pewne — rynek elektrycznych samochodów w Polsce przypomina jazdę kolejką górską. Raz jesteśmy na szczycie, krzycząc z emocji, a raz na dole, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze zapięliśmy pasy. Tesla może i złapała zadyszkę, ale pamiętajmy – w świecie elektryków nawet chwilowy brak prądu nie oznacza końca jazdy. Kto wie, może za chwilę zobaczymy Teslę, która nie tylko jeździ sama, ale też sama się produkuje i dostarcza? Z Elonem Muskiem wszystko jest możliwe — no, może poza dotrzymywaniem terminów dostaw.Salony samochodowe: muzea motoryzacji?Dealerzy raportują spadek ruchu w salonach. Czy to oznacza, że Polacy wreszcie odkryli, że można kupować auta przez internet? A może po prostu wszyscy pojechali na wakacje swoimi nowymi autami premium? Tak czy inaczej, salony samochodowe powoli zamieniają się w muzea — miejsce, gdzie można pooglądać, ale nie dotykać (chyba że masz gruby portfel).Może to czas, by dealerzy zaczęli sprzedawać bilety wstępu? „Przyjdź, zobacz najnowszy model, który i tak cię nie stać!” – brzmi jak niezły slogan marketingowy, prawda? A co, jeśli to początek nowej ery w sprzedaży samochodów, gdzie wirtualna rzeczywistość zastąpi jazdę próbną, a sprzedawca będzie hologramem? Przynajmniej nie będzie już niezręcznej ciszy, gdy pytają o zdolność kredytową.Z drugiej strony, może to sygnał, że Polacy wreszcie nauczyli się liczyć? Zamiast iść do salonu i dać się omamić zapachowi nowego auta, siedzą w domu, przeglądają oferty i kalkulują, ile kosztuje ich miesięczna rata vs. ile piwa mogliby za to kupić. W końcu, po co kupować nowe auto, skoro można nadal jeździć starym i narzekać na korki? To przecież narodowa tradycja!Co dalej, Polsko?Podsumowując, polski rynek motoryzacyjny w sierpniu 2024 to istny roller coaster. Spadki, wzrosty, niespodzianki — wszystko to przypomina jazdę polskimi drogami: nigdy nie wiesz, czy za następnym zakrętem czeka cię gładki asfalt czy dziura wielkości krateru na Księżycu.Czy to koniec świata motoryzacji, jakiego znamy? Absolutnie nie! To po prostu kolejny rozdział w szalonej księdze polskiej motoryzacji. Pamiętajcie – przetrwaliśmy erę Polonezów, przeżyjemy i chińską inwazję.