Na czasieKiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o… dane > Robert Kamiński Opublikowane 6 maja 20220 0 47 Podziel się Facebook Podziel się Twitter Podziel się Google+ Podziel się Reddit Podziel się Pinterest Podziel się Linkedin Podziel się Tumblr Historia wyszukiwarki, analiza przyzwyczajeń zakupowych, informacje publikowane w mediach społecznościowych, logowanie przy użyciu imienia, nazwiska, adresu mailowego i więcej… w sieci znajdują się miliardy bitów danych, które są agregowane i analizowane – w sposób zupełnie legalny, bo jako konsumenci wyrażamy zgodę na te modele biznesowe gigantów technologicznych, w których za usługę, jako użytkownicy, płacimy prywatnością. “Zapoznałem/am się z regulaminem i akceptuję jego treść” – to sformułowanie, z którym wielu z nas spotyka się na co dzień. A jak wielu z nas akceptuje regulamin bez zapoznawania się z jego treścią? Troska o to, jakimi informacjami dzielimy się korzystając z internetu powinna wejść nam w nawyk, zwłaszcza w cyfrowej rzeczywistości, w której dane będą wykorzystywane na coraz szerszą skalę.Jako konsumenci w sieci, jesteśmy dziś coraz bardziej otwarci na dzielenie się swoimi danymi dla korzyści, które możemy dzięki temu osiągnąć. Robiąc zakupy u ulubionych marek, godzimy się na udostępnianie im swoich danych, zwłaszcza jeśli dzięki temu docelowo wpłynie to na lepsze doświadczenia, takie jak spersonalizowana oferta czy preselekcja oferowanych produktów w oparciu o konkretne potrzeby. Ta sytuacja ma jednak także drugą perspektywę – lista stu kontaktów do osób posiadających konkretną potrzebę (np. potrzebę schudnięcia, zakupu nowego samochodu czy sukni ślubnej) jest warta od kilkudziesięciu do nawet kilkuset złotych. Te dane mogą pochodzić również z serwisów społecznościowych, z których reklamodawcy mogą wyczytać np. czy jesteśmy tuż po przeprowadzce do nowego mieszkania, a następnie oferować nam cały szereg usług, które odpowiadają naszemu profilowi i naszym potrzebom. Możemy zadać sobie pytanie: „czy ktoś ma prawo sprzedawać moje dane innym podmiotom?”, ale wówczas powinnyśmy odpowiedzieć sobie również na drugie pytanie: „czy przeczytałem/am regulamin każdego serwisu, z którego korzystam?”. Kupujący chętniej udostępniają dane konsumenckie niż osoboweBadania Capgemini dotyczące zarządzania danymi konsumentów wykazały, że w przeciwieństwie do dużych koncernów technologicznych czy mediów społecznościowych, tylko niewielka część organizacji zajmujących się produktami konsumenckimi i detalicznymi ma mocne podstawy w zakresie podejmowania decyzji w oparciu o dane. To z kolei właśnie w tym obszarze konsumenci już dziś są gotowi udostępniać dużą ilość informacji. Firmy te muszą dołożyć starań, aby udoskonalić swoją infrastrukturę udostępniania i analizy danych oraz zachowań z nimi związanych.Prawie połowa (45%) wszystkich kupujących deklaruje chęć udostępniania, za pośrednictwem ankiet, wywiadów i formularzy online, danych na temat tego, jak konsumują lub używają produktów. Ponad jedna trzecia kupujących (39%) deklaruje chęć udostępniania danych osobowych, takich jak dane demograficzne czy preferencje produktowe. W połączeniu z istniejącymi zestawami informacji, te nowe dane klientów mogą być bardzo cenne dla organizacji. Istnieje wiele obszarów, w których można zastosować analitykę. Aktualnie pojawiają się systemy skoncentrowane na uzyskiwaniu nowych spostrzeżeń. Polegają one na nakładaniu danych behawioralnych i celowych, które nigdy wcześniej nie były łączone, tak aby zobaczyć zupełnie nowe możliwości zaangażowania i rozwoju – na nowo modelując wykorzystanie danych w celu ożywienia rozwoju produktów lub usług i doświadczeń dla konsumentów.Jako świadome społeczeństwo oczekujemy lepszego nadzoruDuże organizacje technologiczne wiedzą, jak wykorzystywać nasze dane – na tym opierają się całe modele biznesowe. Jak wskazuje Polski Instytut Ekonomiczny, czołowe koncerny technologiczne gromadzą w tej chwili dane o polskich użytkownikach o wartości 6 miliardów złotych.Zaawansowana analityka, sztuczna inteligencja i uczenie maszynowe tworzą kombinację, która pozwala organizacjom, takim jak Facebook, przewidywać bardzo dokładnie nasze zachowania – nawet jeśli wydaje nam się, że jesteśmy nietuzinkowi i nic nie ma wpływu na to, jak działamy. To wyniki badań wskazują, że jako jednostki funkcjonujące w sieci jesteśmy niezwykle przewidywalni. Wysoko zaawansowane systemy są w stanie dokładnie przewidzieć nasze działania i tendencje. To między innymi dlatego tak ważna jest dziś ostrożność.Oczywiście trudno jest całkowicie uchronić się przed udostępnianiem danych – odebrałoby nam to możliwość korzystania z pewnych zasobów i usług. Niemniej jednak, ważne jest zachowanie uwagi i ostrożności oraz rzeczywiste zrozumienie celów, zasad działania i regulaminów serwisów. Do pewnego stopnia możemy kontrolować, kto i w jaki sposób wykorzystuje nasze dane osobowe – istnieją bowiem przepisy dotyczące ochrony prywatności, które wymagają od platform cyfrowych by informować, a w szczególności by uzyskać zgodę na dostęp do naszych danych i zanim zaczną np. sprzedawać je stronom trzecim. Oczywiście tę zgodę łatwo uzyskuje się od przeciętnego użytkownika, który staje przed wyborem „udostępniam dane lub nie korzystam z serwisu”. Tymczasem w konsekwencji dajemy serwisom możliwość legalnego korzystania z informacji o nas i to od danych rejestracyjnych po wiadomości prywatne w czatach. Jako Europejczycy jesteśmy uprzywilejowani, mamy bowiem możliwość wycofania naszej zgody i zażądania usunięcia lub ograniczenia przetwarzania naszych danych w dowolnym momencie. I choć takie decyzje odbierają możliwość korzystania z usług, to mimo wszystko – wciąż mamy wybór – komentuje Edward Gołda, Data Protection Officer w Capgemini Polska.Jesteśmy społeczeństwem świadomym, które zdaje sobie sprawę z tego, że za dostęp do darmowych serwisów i informacji, najczęściej płacimy własną prywatnością – wg analiz Polskiego Instytutu Ekonomicznego, tę świadomość ma aż 77% Polaków. Jednocześnie 87% z nas twierdzi, że firmy technologiczne wiedzą o nas za dużo i powinny podlegać większej kontroli. Z badań wynika, że przeciętny polski użytkownik jest skłonny zapłacić nawet kilkanaście złotych za to, by największe koncerny technologiczne nie miały dostępu do jego danych i historii aktywności. Nic dziwnego – firmy te zbierają informacje o naszej pracy, poziomie dochodów, rasie, religii, poglądach politycznych i klikanych reklamach, a także te dane, takie jak numer telefonu, adres e-mail, lokalizacja i rodzaj używanych urządzeń. Wszystkie te informacje w najlepszym wypadku mogą być wykorzystywane przez reklamodawców, ale nie są to niestety jedyne osoby korzystające z wiedzy dostępnej w internecie. Dlatego tak ważne jest kontrolowanie tego, czym się dzielimy.